Sektor energetyczny będzie miał trzech, a w porywach nawet czterech ministrów, którzy będą się nim zajmować. W rezultacie grozi nam kompletny paraliż decyzyjny.
W środę 10 kwietnia sejmowe komisje przyjęły w pierwszym czytaniu projekt ustawy, która ustanowi kompletnie dysfunkcjonalny nadzór nad jednym z najważniejszych sektorów gospodarki. Dotychczasowy dział administracji rządowej pod tytułem „energia” zostanie podzielony na dwie części. Pierwsza część, która zachowa dotychczasową nazwę, zostanie w resorcie klimatu i środowiska, pod wodzą Pauliny Hennig-Kloski z Polski 2050. Nowy dział „energia” obejmie elektrownie konwencjonalne i odnawialne, sieci energetyczne, fundusze unijne, ciepłownictwo i – teoretycznie – politykę energetyczną.
Nowo kreowane Ministerstwo Przemysłu dostanie dawny dział „gospodarka złożami kopalin”. Kiedyś było to górnictwo, ale teraz dział będzie się nazywał „gospodarka surowcami energetycznymi” i dodano do górnictwa również nadzór nad gazem i ropą. Minister Marzena Czarnecka dostała regulacje związane górnictwo, gaz i sieci gazowe, paliwa płynne oraz energetykę atomową. Do resortu przemysłu przejdą więc odpowiednie departamenty z resortu klimatu, ale większość urzędników raczej nie wyjedzie na Śląsk, lecz zostanie w Warszawie.
Do tego dochodzi jeszcze Ministerstwo Aktywów Państwowych, które sprawuje nadzór właścicielski nad spółkami energetycznymi, więc siłą rzeczy zainteresowane jest regulacjami związanymi z ich funkcjonowaniem.
To nie koniec – mamy przecież jeszcze pełnomocnika ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, czyli Macieja Bando. Formalnie jest on wiceministrem w resorcie klimatu. Ale skoro nadzór nad energetyką atomową i sieciami gazowymi przechodzi do resortu przemysłu, to pełnomocnik będzie wprawdzie jeden, ale wystąpi dwóch postaciach administracyjnych – niczym Bóg Ojciec i Duch Święty.
Nadzorując sieci energetyczne wysokiego napięcia (PSE) będzie podlegał minister klimatu, ale już w kwestii nadzoru nad sieciami gazowymi i energetyką atomową jego zwierzchniczką będzie minister przemysłu. Pełnomocnik powinien chyba dostać specjalny dodatek za niebezpieczeństwo rozdwojenia (urzędniczej) jaźni…
W trakcie dyskusji żaden poseł nie zapytał o sens podziału energetyki. W uzasadnieniu autorzy ustawy specjalnie się nie wysilili – możemy przeczytać, że „projekt ustawy ma na celu usprawnienie realizacji zadań wykonywanych przez administrację rządową, a tym samym zwiększenie efektywności działania administracji rządowej”.
Chodzi oczywiście o obietnicę KO z kampanii wyborczej ulokowania resortu przemysłu na Śląsku. Wprawdzie obietnica miała dotyczyć przede wszystkim górnictwa, ale nie zdecydowano się odtworzyć dawnego PRL-owskiego Ministerstwa Górnictwa. Krakowskim targiem między koalicjantami uzgodniono zdumiewający eksperyment, rozwiązanie niespotykane w Europie, a chyba i na świecie.
W rozwiniętych krajach nadzór nad regulacjami dotyczącymi energetyki sprawuje albo osobny resort (Departament Energii w USA, Ministerstwo Bezpieczeństwa Energetycznego i Zeroemisyjności w Wielkiej Brytanii, Ministerstwo Transformacji Ekologicznej we Francji), albo ta „działka” to część większego resortu gospodarki (Niemcy, Hiszpania).
Osobne ministerstwa regulujące elektroenergetykę oraz ropę i gaz istnieją w Indiach i krajach arabskich, ale nie jesteśmy pewni czy są to wzory, które polska administracja powinna przejmować.
Dzielenie energetyki na gazową, paliwową i elektryczną i podporządkowanie jej różnym resortom nie zdarzało się od 1989 r. To tak jakby podzielić dział „transport” i samochody zostawić w resorcie transportu, a koleje oddać do resortu klimatu, bo przecież pociągi jeżdżą głównie na prąd.
A gdyby tak dział „rolnictwo” podzielić na dział „rośliny uprawne” i dział „zwierzęta gospodarskie” i utworzyć nowe Ministerstwo Zwierząt, które przejęłoby też z resortu środowiska nadzór nad łowiectwem? Czy zwierzętom nie należy się osobny minister?
Podobne pomysły można mnożyć.
Szary do przemysłu, zielony do klimatu
Do jakich skutków będzie to prowadzić, można łatwo sprawdzić na przykładach. Resort klimatu sprawował nadzór nad regulacjami dotyczącymi wodoru, paliwa z którym wiązane są ogromne nadzieje. Po podziale kompetencji nadzór nad prawem regulującym „zielony” wodór wytwarzany z odnawialnych źródłach energii pozostanie w resorcie klimatu, ale przepisy dotyczące „szarego” wodoru, wytwarzanego w tzw. reformingu z paliw kopalnych… przejdą do resortu przemysłu.
To samo paliwo, które można przecież mieszać, doczekało się więc dwóch ministrów, którzy będą mieć własne pomysły na regulacje.
Regulacje dotyczące wytwarzania biometanu, czyli gazu wytwarzanego z różnego rodzaju roślin czy odpadów pozostaną w resorcie Pauliny Hennig-Kloski. Ale to w jaki sposób sieć gazowa ma ten biometan przyjąć, będzie już domeną ministerstwa Marzeny Czarneckiej.
Takich absurdów wyjdzie pewnie więcej w tzw. praniu.
To nie ja, to kolega
Jakie będą skutki tego podziału? Polscy urzędnicy mają tendencję do spychania z siebie odpowiedzialności, jeśli tylko jest jakiś cień prawnej szansy, że sprawa należy do kompetencji innego resortu.
Czasami jest odwrotnie – politycy lub urzędnicy walczą o to, żeby dana sprawa podlegała właśnie im. Przedsmak tego co się będzie miało już mieliśmy kiedy media informowały o sporze dotyczącym usytuowania ministra Bando. Minister Czarnecka chciała żeby przeszedł do niej, powstał nawet projekt rozporządzenia, ale został storpedowany przez resort klimatu. Sam Maciej Bando w wywiadzie dla „Rz” przyznał, że rozproszenie kompetencji nie służy sprawności działania.
Będziemy pewnie obserwować przewlekłe spory kompetencyjne, zwłaszcza w sprawach polityki energetycznej, która dotyczy przecież wszystkich rodzajów energetyki.
Umiejętność podejmowania trudnych decyzji nie jest silną stroną polskich polityków, a rozczłonkowanie nadzoru nad energetyką będzie jeszcze tę niechęć pogłębiać. Po co się narażać na protesty, niech decyzję podejmie ktoś inny.
Przed wyborami kilka think tanków apelowało o utworzenie jednego Ministerstwa Transformacji Energetycznej, gdzie w jednym ręku skupiono by wszystkie kluczowe dla transformacji kompetencje. Zamiast tego te kompetencje rozproszono.
W PRL doprowadzano rozpraszanie do absurdu, tworząc w różnych konfiguracjach m.in. Ministerstwo Przemysłu Ciężkiego, Ministerstwo Przemysłu Lekkiego, Ministerstwo Przemysłu Chemicznego, Ministerstwo Przemysłu Spożywczego i Ministerstwo Hutnictwa.
źródło: wysokienapięcie.pl